Bohdan Smoleń widziany okiem teleskopu imienia Jamesa Webba
Pamiętam tytuł książki Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego, Jak Trwoga to do Bloga. Przyznam, że pozycji tej nie czytałem, ale w pamięci został mi sam slogan. Wrócił do mnie nagle, kiedy, napełniany od dwóch dni trwogą, sięgnąłem do czarno-białej klawiatury.
Czasami tak mi się zdarza, jak wielu osobom zresztą, że coś mnie męczy, dręczy i nie chce puścić. Bywa, że mówię sobie po prostu, że to ta słynna depresja, która raz na jakiś czas może dopaść każdego. Co prawda, w moim przypadku diagnoza zabrzmiała Zaburzenia depresyjno-lękowe bo, jak wyjaśnił mi psychiatra, o depresji mówimy wtedy, gdy nastrój jest stale obniżony, a u mnie bywają zarówno momenty pesymistyczne, jak i optymistyczne. Swoją drogą, można by się zastanowić co jest tak naprawdę lepsze: ciągłe tkwienie w dołku i powolne wychodzenie z niego, czy taka huśtawka, gdzie jednego dnia wszystko jest dobrze i masz świat u swoich stóp, a drugiego ledwo zwlekasz się rano z łóżka i nie wiesz po co jeszcze żyjesz. Chociaż wyobrażam sobie, że posiadacze depresji w wersji hard mogą nie mieć takich rozterek, bo logicznym wydaje się, że lepiej raz na jakiś czas czuć się dobrze?
W sposób dość nieoczekiwany, obejrzałem wczoraj dwa filmy na ten temat. Telewizję, radio, gazety i wszelkie media informacyjne omijam, ze względu na ich lękogenny dla mnie czar. Zostawiłem sobie książki. Oraz filmy, które od czasu do czasu oglądam na udostępnionej mi przez życzliwą osobę platformie.
Zmęczony uprzykrzającym życie i sen cieknącym nosem, ostatniej doby potraktowałem owo internetowe miejsce jak telewizję: po prostu włączyłem pierwszą produkcję, która wydała mi się być ciekawa. A potem drugą. I tak trafiłem na Nieznane Oblicze Planety: Kosmiczny Wehikuł Czasu oraz Bohdan Smoleń. W cieniu sceny.
Poza faktem, że obydwa te dokumenty zostały wyprodukowane przez tę samą firmę, wszystko wydaje się je dzielić. Co może mieć wspólnego wysłanie w kosmos nowego teleskopu, zbudowanego za nomen omen astronomiczną sumę, oraz życie poczciwego, pozornie safandułowatego kabarecisty?

Jakiś czas temu postawiłem tezę, że, logicznie rzecz biorąc, wszystko ma coś wspólnego ze wszystkim, bo przecież dotyczy naszego wspólnego życia na ziemi oraz we wszechświecie. Jednak stwierdziłem, że z parą flaming – betoniarka mógłby być kłopot, więc może nie należy szaleć ze zbyt dużymi uproszczeniami.
W przypadku wspomnianych dwóch produkcji filmowych, poruszył mnie ich wspólny mianownik, a mianowicie poszukiwanie sensu i celu życia. W przypadku amerykańsko-europejskiego aparatu imienia Jamesa Webba, gra toczy się o zbliżenie się do prawdy o powstaniu całego świata i cofanie się w czasie o niewyobrażalne dla mnie ilości ziemskich lat, rzędu 14 miliardów. Fotografując i wysyłając na ziemię obrazy nieistniejących już zdarzeń i obiektów, potężny i samotny teleskop pozwala śmielej potwierdzać stare teorie, takie jak ta na temat Wielkiego Wybuchu, oraz tworzyć nowe, na temat istnienia planet na których znajduje się dwutlenek węgla, więc również prawdopodobne jest istnienie na owym ciele niebieskim wystąpienie inteligentnej formy życia.
Swoją szosą, jak mawiała moja babcia, dlaczego tak bardzo zależy nam na odkryciu, czy jest we Wszechświecie – poza nami – jakieś inteligentne życie? Dlaczego nie wystarczy nam świadomość, że są tam różne galaktyki, planety i gwiazdy? Czy one nie są dość inteligentne, żeby nas interesować takimi, jakimi są? Jakie nadzieje pokładamy w tych innych formach? Że nam pomogą posprzątać ten bałagan, który jest na Ziemi oraz, jak śmiem twierdzić, w życiu każdego i każdej z nas?
I tu, mówiąc językiem filmu, kamera robi duże zbliżenie na Ziemię i jednego z jej mieszkańców, Bohdana Smolenia. O czym nie wiedziałem, wiódł on trudne życie, w którym kariera sceniczna niszczyła życie rodzinne. Do tego stopnia, że, zaniedbywany przez nieobecnego lub nadużywającego alkoholu ojca, życie odebrał sobie najpierw jeden z trzech synów artysty, a potem wyniszczona tą stratą matka młodego człowieka.
Smoleń, wydawać by się mogło, zagryzł zęby i grał dalej. Jednocześnie pił coraz więcej, wyniszczał się palonymi w hurtowych ilościach papierosami. A na jego sławie paśli się różni przyjaciele, którzy wizerunkiem kultowego ongiś kabareciarza sprzedawali wszystko, od zdrapek po hity disco polo. Opowiadał o tym wszystkim między innymi jeden z jego synów, Maciej, po którego wglądzie w życie rodzinne i sposobie mówienia sądzę, że wykonał solidną pracę nad sobą i własnym uzależnieniem od alkoholu.

Gdzie jednak ten wspólny mianownik, tak konkretnie? Co wspólnego mają ultranowoczesny teleskop, sunący gdzieś przez kosmos, oraz tragiczny los polskiego komika?
Może, na początek, tę uwagę wielu osób, które chcą ogrzać się w ogniu sukcesu, a następnie samotność, która dopada gdy opada kurtyna i kończy się przewidziany na dziesięć lat czas działania maszyny?
A może chodzi o ten efekt lustra? Który pozwala Webbowskiemu aparatowi zbierać obrazy i przesyłać je do soczewki, a uciskanym przez upadający komunistyczny system Polakom umożliwiał zobaczenie ich realnej, nieocenzurowanej sytuacji, podanej na scenie w komicznej wersji?
Być może znajdziemy w tym zestawieniu podobieństwo w narracji o sile pieniądza i władzy, które dawane są tylko niektórym? Bohdan Smoleń desperacko chciał w bogactwie materialnym znaleźć uznanie otoczenia i ukojenia po dawnych krzywdach, które wynikały z doznanej w dzieciństwie biedy i odrzucenia. A gigantyczny kilkudziesięcioletni projekt, którego zwieńczeniem było wysłanie nowego teleskopu w podróż poza widzialny dla nas z Ziemi świat, kosztował tak niewyobrażalne sumy, że z pewnością można by było za nie rozwiązać część problemów jakie mamy tutaj, na naszej planecie, wśród żyjących obok nas wszelakich form życia.
W końcu, może najprościej będzie powiedzieć, że te dwa zgrabnie zrobione filmy, które cechuje wartka i wciągająca akcja o śledczym zadęciu, łączy opowieść o ludziach. O ludziach, którzy szukają uzasadnienia swojej egzystencji na tym jedynym znanym nam na razie świecie. Opowieść o ludziach, którzy tak jak młoda latynoska pracowniczka NASA, spełniają swoje marzenia i osiągają to, co wcześniej dla podobnych jej osób było niemożliwe. Opowieść o ludziach, których życie okrutnie doświadcza, dając im do wypicia niesamowity koktajl umiejętności oraz słabości i prowadzi do tragicznego końca ich małego wszechświata.
W tle obydwu opowieści pojawiają się też międzyludzkie konflikty i rozgrywki, takie jak fakt zwolnienia nieporadnego kierownictwa napotykającej na trudności ekipy, odpowiedzialnej za rozwój projektu imienia Jamesa Webba, oraz wydalenie ze słynnego kabaretu Tey Bohdana Smolenia, którego rodzącej się scenicznej samodzielności nie mógł zaakceptować wiecznie pastwiący się nad mniejszym kolegą z duetu Zenon Laskowik.
Jest to też zapewne opowiedziana dwoma głosami opowieść o odwadze, której nie można odmówić ani członkom kosmicznego projektu, którzy niejednokrotnie poświęcili mu dziesięciolecia własnej kariery, ani drobnemu kabareciarzowi, który w 1980 roku, mimo nacisków cenzury, wypowiedział w trakcie opolskiego festiwalu słynne zdanie: – A mnie za to 40 lat nikt, k****, nie przeprosił! Fraza ta wywołała owacje na stojąco, bo wyrażała uczucia większości Polaków, wymęczonych PRL-owską biedą, szarzyzną i zakłamaniem.

I tak, bardzo powoli, zmierzam chyba do sedna tej wypowiedzi, z myślą o tej życiowej karierze, którą widzę jako nadany przez nas życiu sens, oraz o tych ciosach, które dostajemy od losu, a których to ciosów nikt nam nie tłumaczy, a tym bardziej, k****, nikt za nie nie przeprasza.
Jednocześnie wraca do mnie pewien termin z dziedziny astronautyki, a mianowicie wspominiane niejednokrotnie w Nieznanych Obliczach Planety punkty krytyczne (Single Point Failures). Owe punkty oznaczają takie pojedyncze błędy, które mogą zniweczyć cały projekt. Teleskop Webba, przed wystrzeleniem poza orbitę ziemską i osiągnięciem swej zbliżonej do parasola formy, miał ich blisko 400. I zastanawiam się teraz, ile takich punktów krytycznych mam ja? Ile takich punktów osiągnął syn Bohdana Smolenia, zanim odebrał sobie życie?
Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale może nie są one najbardziej istotne. Bardziej ważka wydaje mi się kwestia tego, co robimy z życiem po osiągnięciu kolejnego takiego punktu. Kiedy czarna dziura na nowo rozgaszcza się w naszym życiu. Owszem, można mówić sobie, że inni mają gorzej, ale to pocieszanka fałszywa, bo – śmiem twierdzić – rozumiemy tylko to, czego sami doświadczamy, więc nie ukoi fakt, że gdzieś ktoś ma dóbr wszelakich mniej ode mnie. Zresztą, powtarzając za Kazimierzem Staszewskim, nie da ukryć się, że są tacy którym jest lepiej.
Jeśli zatem porównania do innych oraz wyliczanie życiowych sukcesów (studia, rodzina, jakaś ekonomiczna stabilizacja, przeczytane książki, odbyte podróże…) nie mają głębszego sensu, to co ten sens ma?
W trakcie podobnych rozważań, natrętnie wraca do mnie mądrość ze swojskiego filmu Chłopaki Nie Płaczą, że musisz zadać sobie pytanie, co chcesz w życiu robić, a potem to robić. Z mojego doświadczenia wynika, że, paradoksalnie, druga część tej mądrości jest łatwiejsza do wprowadzenia w życie, niż pierwsza. Trudno, czasami bardzo trudno jest dowiedzieć się, co chcesz w życiu robić. Mnie wydawało się już, że chcę w życiu być lektorem angielskiego i francuskiego, instruktorem karate, tłumaczem, kucharzem, barmanem, przedsiębiorcą, aktorem, coachem, podróżnikiem, masażystą, trenerem personalnym, jutuberem i być może kimś jeszcze. Jednak, metodą prób i błędów odkryłem, że żadną z powyższych osób tak naprawdę być nie chcę. I nie mogę. Bo się czegoś w tych zawodach boję, coś jest dla mnie za trudne, coś jest niezgodne z moimi potrzebami. Bo chciałem któryś z tych zawodów wykonywać ze względu na to, że wydawało się to mieć sens i pasować do mojego temperamentu i charakteru.

Zaskakujące jest dla mnie to, że większość z wymienionych przeze mnie zawodów ma w sobie duży pierwiastek międzyludzki, obliguje do bliskiej współpracy z drugim człowiekiem. A ja, jeśli mam być w tej kwestii szczery, męczę się szybko nieprzewidywalnością i wielowątkowością relacji z drugim człowiekiem. I z tego samego powodu nie lubię pracy z grupą. Więc o co chodzi, dlaczego przez tyle lat ciągnęło mnie do podobnych profesji?
Ano dlatego, że ja lubię i (bardzo) potrzebuję ludzi. Lubię i chcę się z nimi dzielić moimi odkryciami, przemyśleniami, smutkami i radościami. Tylko że jest mi dużo łatwiej, gdy moi bliscy są trochę dalej. Na przykład po drugiej stronie ekranu, czytając mój tekst. Kiedy ja piszę, a Ty czytasz, to moja trwoga trochę maleje, a wszystko co we nie dobre, rośnie. Mam nadzieję, że u Ciebie jest podobnie. Możesz mi o tym napisać, jeśli tego chcesz. I tak potoczy się nasz dialog na odległość, również kiedy nic nie napiszesz, a po prostu przeczytasz te słowa i zrobi Ci się lepiej, ciekawiej lub bezpieczniej.
Można by powiedzieć, że mądrość Laski ma jeszcze jeden wątek. Otóż nie tylko musisz zadać sobie pytanie, co chcesz w życiu robić, a potem to robić, ale też wydawałoby się, że ktoś powinien Ci za to zapłacić, żeby było za co żyć. Na szczęście moje, k****, 40 lat doprowadziło mnie do takiego punktu, zapewne również w pewien sposób krytycznego, że mam przed sobą pewien okres, kiedy mam tę kwestię zabezpieczoną i mogę, nie zamartwiając się o doczesny byt, po prostu żyć z najbliższymi i pisać. Bo to właśnie lubię robić.
Ale czarna dziura, niczym Buka z Muminków, wciąż gdzieś się czai, a wszytko wokół niej zamarza na śmierć. Przynajmnie jedno teraz już wiem. Jak trwoga, to do bloga.
Obyśmy niebawem spotakli się znowu!